Jeśli myślicie, że piekło to cierpienia, krzyki i kąpiele w smole, jesteście w głębokim błędzie. Ba, nawet nie jesteście zbyt blisko prawdy, a stwierdziłabym nawet, że nie na czasie ze swoimi wizjami. Piekło, moi drodzy, to nic innego jak jedna wielka, skomplikowana i dobrze naoliwiona maszyna, korporacja, której jednym z głównych zadań jest wypełnienie piekła duszami. Jak? To proste. Jak myślicie, kto podszeptuje wam do ucha różne złośliwe rzeczy, które macie zrobić? To diabły ze swoją mocą przekazu!
Nazwisko Marcina Mortki przewija się przed moimi oczami dość często. Czy to przy okazji Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu czy przy okazji szukania informacji na temat tłumacza książek Sary J. Maas. Przypomnijcie sobie też tą fenomenalną okładkę do “Mórz Wszetecznych” czy wydaną ostatnio trzytomową pozycję “Miecz i kwiaty”, to też jego książki. Tym razem autor zaprasza nas do wsi Wypluty. Niby nic szczególnego, trochę bloków, mały Rynek, dyskoteki w plenerze, a nawet gimnazjum. Każdy zna każdego, a obcego od razu przyuważą. Do tegoż miasteczka trafia Zygmunt, diabeł, który od swojej piekielnej korporacji dostaje za zadanie nakłonić ludzi do złego, aby tym samym zapełnić piekło duszami. Deadline’y, taski, briefy i wszechobecny wyścig szczurów panuje nawet w czeluściach piekielnych. Czternaście dni dla Zygi to pikuś, przynajmniej tak mu się wydaje, ale to nie będzie prosta sprawa. Mieszkańcy Wyplut za nic mają jego starania, a słaba punktacja w systemie Mefistofeles doprowadza diabła do szału. Okazuje się, że wieś zamieszkuje kilku przeciwników, których Zyga na wykładach niefortunnie zlekceważył. Wilkołak, czarownica, wodnik i bożek nie pozwolą na zdiabolenie mieszkańców swojego miasta. Jednak na scenie pojawia się Tadeusz Bieda i robi się bardzo nieciekawie. Można by rzec, apokaliptycznie.
“W całym zamieszaniu niewielką pociechą jest to, że ten diabeł to zwykły idiota. Czekam z niecierpliwością na to, aż sam dostrzeże absurd rzekomo genialnego planu, jaki nam wczoraj zaproponował”.
Nie miałam wcześniej styczności z twórczością Marcina Mortki, jednak po przeczytaniu “Projektu Mefisto” rzuciła mi się w oczy lekkość z jaką przychodzi mu pisanie. Wyolbrzymia stereotypy, wyciąga ze swoich wnikliwych obserwacji świata nasze najgorsze zachowania i jeszcze je przejaskrawia. Oczywiście w bardzo rozbrajający i zabawny sposób. Przedstawia zaściankowość małego miasteczka, które pełne jest przekupnych polityków, rozrabiających dresiarzy, wszystkowiedzących bab z okienka i lokalne grupki pijaczków, a piekło jawi się nam jako ogromna korporacja, gdzie liczy się jedynie wynik. To, co najbardziej zakłuło mnie w oczy to zatrzęsienie niepotrzebnych przekleństw. Nie jestem jakoś szczególnie na nie uczulona, ale przesyt lekki był. Z początku też nie mogłam wkręcić się w treść. Akcja trochę chaotycznie pędziła za diabłem po Wyplutach i ciężko mi było ocenić, czy to się w ogóle dobrze skończy ale wyszło nad wyraz dobrze, a odniesienie do naszych słowiańskich bóstw, legend i wierzeń przemieszanych z wiarą chrześcijańską dała iście wybuchową mieszankę.
“Projekt Mefisto” to przezabawna i lekka urban fantasy, która przypadnie do gustu każdemu, kto zapoznał się z twórczością Katarzyny Bereniki Miszczuk czy Andrzeja Pilipiuka. Z pewnością umili wam czas.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki.
Tytuł: Projekt Mefisto
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 416
Data wydania: 12 października 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz